Wreszcie wyczekiwany wolny dzień.
Wstaliśmy dosyć późno. Zjedliśmy śniadanko przygotowane przez dyżur, po czym chcieliśmy iść do Piszu, ale... spadł na nas przykry obowiązek posprzątania po naszym gotowaniu... Zostaliśmy opuszczeni przez dziewczyny, które pojechały do Pisza, a nasza trójka kucharzy, przez ponad godzinę przy pomocy muszelek i kamyczków drapała przypaloną "zapiekankę" - specjalność szefa kuchni -> Sora.
Na szczęście udało się domyć garnki na błysk i mogliśmy się zająć odpoczynkiem.
Jak to zwykle bywa, kiedy dopada nas nuda, do głowy wpadają różne pomysły.
Najpierw dwójka z kilku osób, które pozostały w obozie postanowiły przepłynąć w pław na drugą stronę Rosia. W asekuracji kajaków, za sterami których zasiedliśmy my, przepłynęli co najmniej 2/3 długości, po czym ze względu na zmęczenie i dosyć duże fale wróciliśmy do obozu.
Pomysłów, oczywiście, nie było końca. Tego dnia zrealizowaliśmy genialny plan na wieczór. Zrobiliśmy zawody "Strong Man". W sumie były chyba 3 konkurencje...
Mieliśmy "Spacer Farmera", trzeba było przejść jak najwięcej okrążeń z workami wypełnionymi piachem. Niczym szkoccy górale musieliśmy rzucić kłodą tak, żeby obróciła się w powietrzu. Niestety sędzie nie zrozumiał do końca zasad tej konkurencji i oceniał odległość rzutu, a nie ilość obrotów kłody w powietrzu... Ostatnią konkurencją, było coś na zasadzie "Martwego Ciągu", trzeba było utrzymać na wyciągniętych rękach gar wypełniony wodą.
Zabawa była przednia, a zwycięzcami byli wszyscy :) W końcu chodzi o to, żeby się dobrze bawić :)