Ten biwak, myślę, jest jednym, który na długo zostanie w mojej pamięci. Zacznijmy od tego, że po raz pierwszy miałem okazję stanąć nad brzegiem największego jeziora w Polsce. Już wpłynięcie z jeziora Tyrkło było niezwykłe. Ta przestrzeń rozciągająca się przede mną, której nie da się objąć wzrokiem... coś wspaniałego.
Ciekawą dla mnie rzeczą był stosunek powierzchni jeziora do jego głębokości. Przy naszym obozie można było spokojnie odejść na 15m. od brzegu i ciągle czuło się pod stopami ląd.
W tych pięknych okolicznościach przyrody zjedliśmy obiad przygotowany przez dyżur i wyruszyliśmy do sąsiedniego Okartowa, żeby zobaczyć jakie atrakcje turystyczne (i nie tylko) nam oferuje.
Przez wieś przebiega jedna, główna droga i od niej odchodzi kilka mniejszych. Znajduje się tutaj bardzo ładny kościół z XVIIIw., który był odbudowany po I Wojnie Światowej.
W sumie jest to jedyna atrakcja, jaką udało nam się obejrzeć. Ponieważ powoli zmierzchało postanowiliśmy wrócić, żeby rozpalić ognisko i sobie pośpiewać.
W drodze powrotnej, wcześniej zresztą również, zachciało nam się bawić w "małych chemików" :)... Całkiem fajne rzeczy można zrobić z "kreta"(NaOH) i folii aluminiowej :)
W końcu trafiliśmy do obozu, gdzie już czekało ognisko, więc zostało mi tylko wziąć gitarę i rozpocząć muzyczną biesiadę.
Nie bawiliśmy się w sumie długo, ponieważ rano musieliśmy wcześnie wstać, żeby wypłynąć zanim pojawią się fale, ale o tym później.