Zaczęło się. Wielka Majówka.
Wyjazd z Warszawy zajął nam 2,5 godziny. Gdyby nie było tak piekielnego upału jeszcze dało by radę wytrzymać. Kiedy w końcu opuściliśmy Nadarzyn ruch powietrza wlatującego przez okno w dachu spowodował, że rozpoczęło się w autokarze życie.
Oczywiście względna sielanka musiała się skończyć. Jako, że Państwo zaczęło interesować się przygotowaniami do ME2012 i budowa autostrad idzie pełną parą, to budowniczowie zapomnieli o jednym... żeby dobrze oznakować trasę i zjazdy... W ten oto sposób wylądowaliśmy w... polu :) Tutaj należą się brawa dla kierowcy, który jakimś magicznym sposobem podczas wykręcania nie wpadł do rowu, przez co mogliśmy kontunuować naszą podróż.
W końcu dojechaliśmy. Na miejscu czekała na nas jeszcze trójka uczestników.
Rozbiliśmy obóz, zaczęliśmy zbierać drewno na ognisko, kiedy... Zjawiła się banda łysych tubylców w szeleszczących lokalnych strojach, która to poszukiwała sposobu na rozładowania emocji. Wśród nich był właściciel pola, na którym byliśmy już rozbici, który nie miał nic przeciwko naszej obecności, jednak pozostała grupka miała jakieś "...ale...". Przekomarzali się jakimi to oni są świetnymi rolnikami, że jak postawimy namioty to nic tutaj nie wyrośnie... i tak dalej... i tak dalej... Zaproponowali nam nawet jakiś ugór gdzie mielibyśmy się rozbić, ale to był tylko powód, żeby się powyzywać. W końcu sobie odpuścili, wiadomo "nie masz cwaniaka nad Warszawiaka". ;P Łyse głowy odeszły śpiewająco, z pieśnią na ustach, że "coś tam, coś tam, nas nie wyj******".
W sumie cała afera i brak ogniska nie przeszkodziły nam w zabawie do pierwszej w nocy.
Prawdę mówiąc po tym wieczorze mam jedną myśl... Na majówce, w bezchmurną noc, lepiej nie spać pod gołym niebem... upał naprawdę zelżał... ;)