Po przybyciu do 59 km naszej trasy przyszła pora na rozbicie obozu.
Przybiliśmy do niewielkiej plaży, gdzie pierwsze załogi już się wylegiwały na ciepłym piasku. Wypakowaliśmy kajaki, postawiliśmy namiot i poszliśmy do lokalnego bistro, gdzie uraczyliśmy się obiadem.
Wracając zahaczyliśmy o sklep. Oczywiście nie omieszkałem pozwiedzać miasta, szczególnie interesował mnie kościół, który dojrzałem spomiędzy drzew w drodze do miasta.
Było już dosyć późno więc zdjęcia za bardzo nie chciały wychodzić, niemniej warto zobaczyć neogotycki kościół. Warto podejść i obejrzeć znajdującą się na rynku remizę OSP z charakterystyczną wierzą.
Bardzo mnie zaintrygował jeden budynek. Niewielka, jednopiętrowa budowla z czerwonej cegły okazała się szkołą zbudowaną za jednego z królów (nie pomnę którego), która funkcjonuje do dziś.
Prawdę mówiąc, warto przejść przez całe miasto i zobaczyć je w całości. Niestety brak czasu i późna pora uniemożliwiły mi wypełnienie tych planów.
Wróciłem do obozu, gdzie już było przygotowywane ognisko. Koło godziny 20 usiedliśmy wszyscy przy ognisku i do pierwszej wspólnie biesiadowaliśmy w kajakarskim gronie przy śpiewie i muzyce gitarowo-harmonijkowej.
Gdy wszyscy poszli spać, z chęcią wypalenia całego drewna pełniliśmy dwuosobowy nocny dyżur, aby podtrzymać ogień. Muszę powiedzieć, że pomimo przymrozków, które spowodowały oszronienie gitary, było warto nie spać całą noc.
Wschód słońca wyłaniającego się znad lasu, parującej wody i łąk był fantastyczny.
W końcu jednak drewno się skończyło i poszliśmy spać, żeby godzinę później znowu wstać i szykować się do ostatniego etapu płynięcia.